Relacja porodowa Ani

W telegraficznym skrócie: urodziłam córeczkę Helenkę 31 lipca o 03:05 w 37 tygodniu +5 dni. Helenka ważyła przy urodzeniu 2590 i miała 53 cm. Rodziłam w Koperniku – niezapomniane wrażenia;)

A teraz trochę szczegółów. Długo nie mogłam z Michałem, moim mężem zdecydować się, w którym szpitalu rodzimy. W niedzielę (29 lipca)  stwierdziliśmy, że dobrze by było urodzić z Jolą w Rydygierze. W poniedziałek poszłam do kontroli do mojej pani ginekolog, która stwierdziła, że poród może nastąpić przed terminem. Szyjka była już miękka i jakieś małe rozwarcie. Zapytałam: „ile przed terminem?” Pani doktor stwierdziła, że może w ciągu tygodnia to nie, ale w ciągu dwóch to na pewno. Wyciągnęłam jeszcze (z trudem!) receptę na Engerix dla dziecka (pani dr nie znała dawki i nie chciało jej się szukać!!). Z domu zadzwoniłam do Joli i umówiłam się z nią na spotkanie na drugi dzień.

Wieczorem poprosiłam Michała o masaż, po którym dziecko dostało czkawki. Ostatnim czknięciem jakoś mocniej podskoczyło w brzuchu, uderzyło w krocze i odeszły mi wody… wprawdzie nie dużo, ale zerwałam się na nogi – była północ. No dobrze, poród się zaczyna, ale od odejścia wód mija czasem bardzo dużo czasu. Sama znałam przypadek mojej  szwagierki, która urodziła dopiero 2 dni po odejściu pierwszych wód. Tymczasem przyszły skurcze i pojawiały się co jakieś 7 minut. Próbowałam obserwować, czy ich intensywność narasta, ale wszystkie były podobnie intensywne. Wciąż niedowierzając, że to już poród właściwy, zadzwoniłam do Joli. Niestety nie mogła przyjechać i słysząc że to pierwszy mój poród poradziła wziąć ciepłą kąpiel i położyć się i próbować zasnąć, „żeby rano mieć siły urodzić”. Powiedziała, że zbliża się pełnia, dlatego wody odchodzą trochę wcześniej itd. Wzięłam prysznic, ale w pozycji leżącej nie mogłam wytrzymać ani sekundy. Cały czas chodziłam po mieszkaniu, kręciłam biodrami, a w momencie skurczu zawieszałam się rekami na framudze drzwi i wypinałam brzuch do przodu. No i oczywiście próbowałam kierować oddech w dół brzucha, co wymagało nie lada koncentracji, ale przynosiło ulgę. Michał na moje zawołanie a to masował mi krzyż, a to przynosił termofor. Skurcze były coraz częstsze, weszłam jeszcze raz pod prysznic, bo odeszła mi kolejna partia wód, tymczasem Michał odnotowywał kolejne objawy zaawansowania drugiej (?) fazy porodu: wymioty, biegunka …

W pewnym momencie w trakcie skurczu zaczęłam odczuwać silne parcie na krocze. Zaraz potem zdecydowaliśmy, że już czas jechać do szpitala. Gdy wyszliśmy z domu (ja z trudem) okazało się, że w samochodzie nie jestem w stanie usiąść! Każda pozycja była dla mnie bolesna. Wobec tego Michał zadzwonił po karetkę. Dyspozytor poradził, żeby przejść się na piechotę do Kopernika (mamy rzeczywiście blisko, jakieś 15 minut spacerem). Dopiero wyjaśnienie że mam skurcze parte co 2 minuty ich przekonało. W karetce niestety musiałam usiąść, ale jakoś dojechałam. Karetka nie mogła nas zawieźć do innego szpitala (chcieliśmy na Siemiradzkiego, bo bliżej niż Rydygier) tylko do najbliższego. Czyli jednak Kopernik. Na izbie przyjęć historia, którą już pewnie znacie. Ja ledwo mogę ustać, po nogach spływają mi wody z krwią, a panie grzecznie pytają o imię, nazwisko, pesel i każą mi wypełniać formularz. Na szczęście zanim zdążyłam się rozpisać przyszła lekarka, zabrała mnie do zbadania, trochę ją zmusiłam, żeby zbadała mnie na stojąco po czym usłyszałam, że mam pełne rozwarcie.

Wtedy odpuszczono mi formularze i szybko przewieziono na porodówkę. Podstępem kazali mi się położyć na łóżko (musimy umyć panią do porodu!) o rodzeniu na stojąco nie było mowy, otuchy dodawała mi drabinka na którą mogłam sobie popatrzeć:) No więc leżąc na łóżku zaczęłam przeć w towarzystwie 2 położnych, lekarki i jakiejś praktykantki, która wszystko obserwowała. Pamiętając informacje ze szkoły rodzenia o uciskaniu w pozycji leżącej kości ogonowej starałam się unosić trochę miednicę w trakcie parcia. Położna stanowczo (ale grzecznie) instruowała mnie jak mam przeć. Zabroniła mi zamykać oczy, co mnie kompletnie dekoncentrowało, i tracić energię na okrzyki (i tak nie mogłam się powstrzymać). Tymczasem dołączył do mnie Michał (nie mógł jechać ze mną karetką) i cały czas dodawał mi otuchy, głaszcząc po głowie. No ale jakoś szybko poszło, mocno parłam przez może 4 skurcze i na moim brzuchu wylądował mokry, ciepły Kosmita z pępowiną pod pachą :-) . Nasza Helenka przywitała świat radosnymi okrzykami o 03: 05. Zaraz potem zgodziłam się na zastrzyk z oksytocyny, żeby łożysko urodziło się szybko i w całości. Nie byłam przekonana, ale do głowy nie przychodziły mi żadne sensowne argumenty przeciw. Zresztą łożysko urodziło się za chwilę w całości. Po 5 minutach położna chciała zabrać dziecko do zbadania, ale stanowczo odpowiedziałam, że chciałabym, żeby dziecko leżało na moim brzuchu przynajmniej pół godziny. No więc zostawili nas w spokoju na następne 2 godziny. Podsumowując od odejścia wód poród trwał 3 godziny. Obeszło się bez tego czego obawiałam się najbardziej: przebijania pęcherza płodowego, dawek oksytocyny, znieczulania, nacięcia i pęknięć krocza. Miałam tylko otarcia, które trzeba było zszyć.

Reszta pobytu w szpitalu to już kaszka z mleczkiem. 6 osobowa sala i prawie wyłącznie dziewczyny po cesarkach. Łazienka na korytarzu, tłumek praktykantek oglądających twoje krocze na porannym obchodzie. Dzieci obowiązkowo były ubierane w szpitalne ciuszki i zabierane do kąpieli wieczorem. Muszę natomiast podkreślić, że położne z oddziału noworodków były bardzo kompetentne, dobrze instruowały jak karmić piersią i były naprawdę pomocne. Podobnie pielęgniarki z oddziału położniczego. Pani pediatra Agnieszka Nowicka, która zajmowała się noworodkami jasno i klarownie tłumaczyła w jakim dziecko jest stanie, czego dotyczą badania, co znaczą takie a takie zachowania dziecka czy objawy. Wyszłyśmy ze szpitala po 4 dniach ze względu na moją usuniętą tarczycę. Czujemy się dobrze, Helenka chętnie je i już otwiera oczy ciekawa świata.

Drogie koleżanki, bolało oczywiście, ale jesteście na tyle silne że z pewnością sobie świetnie poradzicie. Dobre oddechy naprawdę pomogą Wam dobrze przejść przez poród. No i polecam masaż krocza już od 34 tygodnia. Tymczasem my tęsknimy już za jogą, mam nadzieję że wkrótce się zobaczymy.

Przy okazji chciałam bardzo podziękować za zajęcia na szkole rodzenia i na jodze dla kobiet w ciąży. Uzbrojona w wiedzę i zahartowana fizycznie dobrze przeszłam całą ciążę i poród :)

Pozdrawiam,

Ania