Relacja porodowa Ani z Karinką

Chciałabym się podzielić moim doświadczeniem z przyjścia na świat córeczki, dlatego że po pierwsze wbrew wszystkim obawom było ono bardzo pozytywne i dobre a po drugie być moze komuś jakieś moje relacje z porodu w szpitalu Żeromskiego okażą się pomocne.

Poród był dla nas doświadczeniem bardzo wyjątkowym i pięknym, choć tak naprawdę odbiegał od moich wyobrażeń i każdej z wizji jakie pojawiały się w mojej głowie  – zarówno tej skrajnie pesymistycznej, pełnej walki z lekarzami o intymność i zgodę na własne wybory jak i tą wymarzoną, której najbliższy byłby poród domowy, a w ostateczności restrykcyjne trzymanie się tego, co zawarłam w planie porodowym. Po ostatnich zajęciach [szkoły rodzenia] na których jeszcze byliśmy w środę nad ranem ok 4 obudziłam się z dziwnym uczuciem dyskomfortu, po chwili refleksji, zaczęłam budzić mojego męża, informując że „chyba odeszły mi wody”, w odpowiedzi usłyszałam zaspane „mało zabawny żart w środku nocy, weź lepiej śpij”, na szczęście zapalenie światła i widok małej kałuży w łóżku podziałał bardzo orzeźwiająco. Po chwili pojawiły się małe skurcze, więc pomyśleliśmy, że teraz to już na pewno „to”. Niestety po jakimś czasie skurcze ustały, wody sączyły się tylko kiedy leżałam, a kiedy wstałam maluch działał jak korek. Kiedy jednak przez kolejne godziny nic się nie zmieniało, a niepokój mojego męża udzielał mi się coraz bardziej, postanowiłam zadzwonić do Agnieszki, po której to rozmowie uspokoiliśmy się i postanowiliśmy spokojnie poczekać w domu. Po południu, kiedy nadal nie było postępu zaczęliśmy wypróbowywać naturalne metody na pobudzenie oksytocyny, które ku naszemu zaskoczeniu zaczęły dosyć szybko działać i ok 16 pojawiły się skurcze, które narastały i były regularne co 3 minuty i trwały ok 1 minutę. Bardzo pomocna okazała się piłka ( najbardziej trafiony zakup z Biedronki) i chodzenie z przerwami na „przeoddychanie” skurczu. Ok 20 postanowiłam zrobić „test ciepłej wody” pod prysznicem i po pół godzinie skurcze przyspieszyły na co minutę po 1,5 minuty i były już na tyle mocne, że zdecydowałam, że jest to ostatni moment, kiedy dam się wsadzić w samochód i przewieźć po „polskich drogach
„, o 21 byliśmy już w drodze do szpitala, gdzie po przyjeździe dopadł mnie, klasyczny podobno, „syndrom izby przyjęć”, bo skurcze ustały na tyle, że pani, która mnie przyjmowała, dzwoniąc po lekarza, zakomunikowała „mamy tu panią, mówi, że rodzi, choć nie wygląda”. Ale po chwili skurcze wróciły i to dosyć mocne, za to kiedy przyszedł lekarz usłyszałam, że to już…..całe 2 centymetry, a przy pierwszym porodzie to jeszcze długo potrwa, ale jest wolna sala więc możemy się tam z mężem już rozgościć. Jeśli chodzi o tzw. formalności w szpitalu Żeromskiego, gdzie rodziliśmy, to wszystkie papiery wypełniała pani, która tylko między skurczami zadawała mi pytania, a ja tylko na końcu złożyłam kilka podpisów. Na porodówce przywitała nas położna (niestety w całych tych emocjach nie zapamiętałam jej imienia i nazwiska), podłączyła KTG. Przed porodem napisałam oczywiście plan, ale w praktyce wyglądało to inaczej niż myślałam, ponieważ nie analizowałyśmy na początku z położną wszystkich punktów, ponieważ położna sama na bieżąco od pierwszej chwili zaczęła sama pytać o to co i jak bym chciała więc analiza planu nie była potrzebna, ale jest to oczywiście zasługa położnej. Położna powiedziała, że dzięki temu, że zarówno w domu jak i w szpitalu cały czas chodziłam, dzidziuś  sprawnie  przygotowuje się do przyjścia na świat. Jeśli chodzi o radzenie sobie ze skurczami to ku mojemu zaskoczeniu w moim przypadku najlepszy okazał się oddech, głęboki i świadomy, oraz ciągłe bycie w ruchu, położna proponowała sama co jakiś czas różne techniki łagodzące, ale o dziwo nie miałam na nie ochoty i choć cały czas czekałam na jakiś moment, kiedy wykrzyczę mojemu mężowi „nigdy więcej żadnych dzieci”  o dziwo on nie nastąpił. a same skurcze, choć były niekiedy naprawdę mocne dla mnie były bardzo intensywnym doznaniem, ale jednak nie nazwałabym tego bólem, choć to na pewno są to wszystko bardzo subiektywne odczucia. Było więc ok 22 i 2 cm, więc nastawialiśmy się na dłuuugi poród, ale ku zaskoczeniu naszemu i położnej o godzinie 2 było już 9 cm. Położna przyniosła krzesełko porodowe, zaczęłyśmy się zastanawiać i próbować co byłoby najwygodniejsze dla mnie i maluszka, ale tutaj pojawiła się niestety przeszkoda. Pojawiły się skurcze parte a dalej było 9 i nie mogłam przeć, co gorsze skurcze słabły i nie byliśmy w stanie sami ich bardziej podkręcić, więc położna wezwała lekarza, który zalecił oksytocynę. W związku z tym, że do tej pory wszystko przebiegało bardzo fizjologicznie, długo się przed tym broniłam, ale, głównie dzięki uporowi mojego męża, o  4 podłączono mi kroplówkę. Niestety poród przestał mieć już status fizjologicznego i zostałam poproszona o przejście na fotel porodowy, ale w miarę możliwości mogłam przyjąć taką pozycję w jakiej czułam się dobrze, czyli ostatecznie na boku. Oksytocyna zadziałała szybko i pojawiło się upragnione 10 i wreszcie nie musiałam powstrzymywać parcia, a po 20 minutach Karinka była już z nami. Ten ostatni etap, kiedy Karinka wychodziła na świat był naprawdę niesamowity, jest to uczucie nie do opisania i nie dające się z niczym porównać. Maleńka pojawiła się na świecie śliczna i spokojna, zapłakała dopiero chwilę po przytuleniu, wzruszony tata przeciął pępowinę, upewniając się, że aby na pewno przestała już tętnić, niestety wstępna ocena maluszka nie była na moim brzuchu, ale tuż obok pod czujnym okiem taty i po chwili maluch był z powrotem u mnie, a położna pomogła nam przy pierwszym karmieniu. Po dwóch godzinach maluch z tatą pojechał na badania, a ja z położną przeszłyśmy na oddział położniczy, gdzie spędziłyśmy tydzień, ponieważ maluszek nam trochę chorował, ale dzięki temu poznałam wszystkie położne i mogę powiedzieć, że wszystkie okazały się bardzo pomocne, same dopytywały i doradzały były także otwarte na wszystkie pytania i problemy.

Poród tak naprawdę wspominam bardzo miło, myślę, że w dużej mierze też dlatego, że byliśmy do niego przygotowani i wiedzieliśmy, choć tylko w teorii, co będzie lub może się dziać i trafiliśmy na fajną zmianę. Myślę, że bardzo mądrą wskazówką wyniesioną ze szkoły rodzenia było to, żeby być przygotowanym na różne ewentualności i nie trzymać się za wszelką cenę jakiegoś jednego scenariusza, bo z perspektywy mogę powiedzieć, że ludzie na których trafiłam byli pomocni i nie chcieli na pewno źle, choć wiadomo, że mogą działać w jakichś ograniczonych ramach, a poród jednak jest nieprzewidywalny.  Chciałabym też podziękować Joli Łaszczyk za radę dotyczącą masażu olejkiem migdałowym, na moim przykładzie muszę powiedzieć, że działa, po porodzie sam lekarz zapytał czy stosowałam jakieś masaże lub ćwiczenia, bo rzadko się zdarza, że przy pierwszym porodzie wszystko tak fajnie się rozciąga i widać, że byłam przygotowana.

Za wszystkich, którzy jeszcze się przygotowują do tego niesamowitego spotkania ze swoimi maluszkami, w tym również za Was Agnieszko i Januszu i Waszego kolejnego dzieciaczka, trzymamy mocno kciuki i życzymy dobrych porodów wśród dobrze nastawionych ludzi  i samych pozytywnych doświadczeń.

Ściskamy Wszystkich cieplutko :)))

Ania Michał i Karinka