Relacja porodowa Magdy, córka Hanna, 11.03.2012r. Szpital Narutowicz

Witam już bez brzucha!:)
To już 2 tygodnie odkąd urodziłam moją drugą córeczkę. Na imię ma Hania, 4210 żywej wagi:)

A w wielkim skrócie było to mniej więcej tak: w niedziele 11 marca (5 dni przed terminem) od południa miałam jakieś tam nieregularnie lekkie skurcze, o 16 zaczęły się regularne co 10
min, o 17 odeszły mi wody i zaczęło się nieco ostrzej, o 18 byłam już na izbie przyjęć w Narutowiczu i wtedy okazało się ze mam już 5 cm rozwarcia. Zanim dotarłam do sali porodowej – za jakieś 15 min, miałam już 8 cm. Tak więc siódmy – przełomowy przecież centymetr, przeżyłam oddychając sobie przy ladzie na porodówce odpowiadając położnej i lekarzowi na milion pytań przy przyjęciu. Na sali porodowej na 15 minut do wanny z wodą i od razu przyszły skurcze parte. Ledwo mnie wytaszczyli z tej wanny…:) Potem całe 10 minut parcia i Hania na świecie:) Na trzech skurczach „wyskoczyła”. Przyłożyłam się jednym słowem porządnie do roboty, żeby takiego smoka urodzić tak szybko!:)

I tutaj podziękowania z mojej strony za Twoje dobre rady i naukę oddychania. Naprawdę dużo to daje i Twoje zajęcia i Wasz Instytut będę polecać (jak to zresztą czynię już od prawie 2 lat) każdej znajomej parze ciężarnej:)
Tak więc wszystko poszło sprawnie i szybko, bo przecież regularne skurcze zaczęły się o 16, a o 19.25 było już po wszystkim. Na samej porodówce spędziłam raptem godzinkę. Oczywiście wszystko bez żadnych interwencji, obyło się nawet bez nacięcia krocza, lekkie tylko pęknięcie I stopnia miałam. I z tym pęknięciem czuję się o wiele lepiej niż po nacięciu przy pierwszym porodzie. Rodziłam tak jak za pierwszym razem – na lewym boku, z prawą nogą w górze, którą dzielnie trzymał Andrzej:) Oczywiście chcieli mnie położyć na słynnego „chrabąszcza” ale się im nie dałam!

Ogólnie porodówka w porządku, tym bardziej że nie byłam umówiona z żadną położną, tak sobie przyszłam „z ulicy”,  tylko z planem porodu w ręku. Zdaje się, że nawet go przeczytali, bo parę razy się do niego odnosili:). Jedyne co mi się nie podobało to to, że nie pozwolili mi na NIEPRZERWANY kontakt z dzieckiem „skóra do skóry”, chociaż wyraźnie się tego domagałam i w planie porodu, i na sali porodowej. Po odcięciu pępowiny (całe szczęście poczekali aż przestanie tętnić…) dali mi jakieś 3 minutki i zabrali małą do badania na stoliczek obok mimo moich próśb, żeby odłożyć to na później albo zbadać ją na moim brzuchu. Usłyszałam tylko od pediatry „No o co pani chodzi, przecież nie zabieram pani tego dziecka, zaraz je oddam!” Ech… ten nasz personel… Całe szczęście trwało to tylko chwilkę i zaraz malutka była już przy cycu:) Jakie to dziwne uczucie… Dopiero co niedawno odstawiłam od cyca jedno, a tu już drugie ssie…:)

Od ponad tygodnia już jesteśmy wiec w domku, wszystko jest ok, Hania jest bardzo spokojna, ładnie śpi i ładnie je. Helenka ogólnie siostrzyczkę dobrze przyjęła, jak sama mówi – bardzo ją kocha…:) Ostatnio tylko miała jakiś przebłysk zazdrości i sama nie wiem czego jeszcze i patrząc na małą, z rozbrajającym uśmiechem zapytała: „A może wyrzucimy Hanię do kosza??” Zatkało mnie…:) Czasem mam wrażenie, że ona jednak za dobrze mówi jak na swój wiek… (za miesiąc skończy 2 latka).

Załączam zdjęcia nowej pociechy.

Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim „ciężarówkom jogowym” pięknego i bezproblemowego rozwiązania!

Magda Kucharska