Relacja porodowa Marzeny, 3.03.2010r. (Żeromski)

My też już „rozpakowani”. Konrad wykluł się 03 marca (3170g i 55cm) w Żeromskim.

Poród nie przebiegał niestety tak, jak można by sobie tego życzyć, bo przez ponad 18 godzin zmagaliśmy się z nieefektywnymi skurczami, spadającym tętnem dziecka, obrzydliwymi bólami po podaniu oksytocyny, a na koniec główka nie wstawiła się ze względu na zbyt wąską miednicę i konieczne było cesarskie cięcie. Takiego ryzyka byliśmy świadomi, ale nie można było z całą pewnością stwierdzić, że się nie uda, dlatego próbowałam. Porodu nie wspominam jednak źle (nasi krewni wykańczali się w tym czasie nerwowo :) ). W Żeromskim atmosfera na porodówce jest według mnie bardzo pozytywna – pokoiki przytulne, personel zajął się nami bardzo troskliwie, informowano nas o wszystkim, co będzie się działo, konsultowano z nami zastosowanie wszelkich środków wspomagających itd. A co najważniejsze – ani przez moment nie bałam się, że może się zdarzyć coś niedobrego. Myślę, że w pewnym stopniu podpowiadała mi to intuicja, ale na pewno nie bez znaczenia był sposób, w jaki z nami rozmawiano.

Po tylu godzinach walki z bólem na salę operacyjną niemal pobiegłam, byle jak najszybciej dostać środek znieczulający, a gdy ten zaczął działać, poczułam się niezwykle szczęśliwa. W zasadzie byłam zachwycona leżąc na stole operacyjnym, tak więc na szczęście drugi wariant porodowy również nie był dla mnie traumatycznym przeżyciem.

To co bardzo uciążliwe w Żeromskim to podawanie środków znieczulających, a w zasadzie niepodawanie po cesarce (w grę wchodzi paracetamol i Ketonal, których działania w zasadzie się nie odczuwa). Ja rozumiem, że chodzi o dobro dziecka, ale przy takim podejściu powinna być możliwość, aby ktoś z rodziny mógł pomagać w opiece nad dzieckiem przez całą dobę. No i jedzenie… Porażka, z wyjątkiem kawy zbożowej na śniadanie i zup. Dobrze, że rodzina mnie dokarmiała, bo zeszłabym przed upływem trzeciej doby. Chwalę sobie natomiast wsparcie laktatorek i pielęgniarek noworodkowych. Do lekarzy też nie mam zastrzeżeń.

W domu jesteśmy od tygodnia i z codziennym kołowrotem radzimy sobie chyba całkiem nieźle, bo nie umieramy z głodu i nie zarastamy brudem :) . Mamy szczęście, bo trafiła nam się fantastyczna położna środowiskowa. Piotrek jest dla mnie dużym wsparciem. Myślałam, że jako osoba kompletnie nie zaznajomiona z dziećmi, będzie miał większe obawy co do sprawowania osobistej opieki nad Konradem. Zdarza mu się kapitulować, gdy np. Konrad podczas jednego przewijania najpierw strzela kupką, potem sika dookoła siebie, a następnie ponownie robi kupę. Ogarnięcie takiego bajzlu to już zadanie dla supermegamana, więc na razie jeszcze wkraczam ja :) .

Co do mojego samopoczucia, to emocjonalnie trzymam się bardzo dobrze i mam nadzieję, że ominie mnie baby blues. Fizycznie jest trochę gorzej, ale z dnia na dzień coraz lepiej. Generalnie uważam, że początki macierzyństwa są stanowczo zbyt bolesne i nie dziwię się, że wiele kobiet zarzuca np. karmienie piersią (ja szczęśliwie mam już za sobą nawał i obrzydliwą bolesność brodawek, zatem karmienie nie jest już tak nieprzyjemne).

Jeśli zaś chodzi o jogę, to mnie najbardziej podczas porodu pomagała umiejętność koncentracji na oddechu (zwłaszcza, gdy spadało tętno dziecka). Dostałam nawet pochwałę od położnej. Z ćwiczeń udało mi się wykorzystać tylko jedno, bo przez długi czas podpięta byłam do KTG, a gdy skurcze bardzo się nasiliły, to wolałam pozostać przy tym jednym sprawdzonym ćwiczeniu, niż testować inne i ryzykować, że nie przyniosą ulgi.

Pozdrowienia,

Marzena Grabowska