Relacja porodowa Patrycji, 28.10.2011r. (Szpital Rydygier)

Witajcie:)

Jak już pewnie wiecie, jesteśmy we troje, mała Łucja pojawiła się na świecie o 3:45 w piątek 28 X. Dopiero teraz się odzywam, bo dopiero teraz nieco opanowaliśmy nową sytuację. Po expresowym porodzie dość długo musiałyśmy zostać w szpitalu, ze względu na zdrowie Łucji i dopiero w zeszły piątek udało nam się pokazać tej ślicznotce, co to znaczy dom.

Poród zaczął się dokładnie o północy z czwartku na piątek – obracając się z boku na bok nagle poczułam jak zalewa mnie duża ilość ciepłych wód. Wstałam zadzwoniłam do Joli, a strzał adrenaliny nie pozwalał mi mówić spokojnie. Poprosiła mnie bym mierzyła czas skurczów i miedzy skurczami, a jak będą trwać po minutę co 10 minut, to mamy przyjeżdżać do szpitala. Moje skurcze, były nieregularne, ale trwały jakoś ok. 1 min co minutę. Po godzinie zadzwoniłam do Joli i kazała nam przyjechać. W szpitalu byliśmy przed 2, a rozwarcie wynosiło 8 cm. To była dla mnie świetna wiadomość:) A potem było już tylko coraz bardziej „odlotowo”. Pamiętam niewiele, bolało, ale tego też już nie pamiętam. Przeżycie bliskie narkotycznym odlotom, czyli tak jak sobie poród wyobrażałam. najcięższa była dla mnie faza parcia. Myślałam, że samo się prze:) a tu trzeba było w to włożyć najwięcej pracy. Udało się, obeszło się bez jakichkolwiek interwencji, nacięć itp. (małe pęknięcie, szyte, niemal się już zagoiło).

Łucja urodziła się duża 3840, w dużej ilości mazi płodowej, dostała 9 punktów (mniej ze względu na zasinienie skóry). Znacznie gorzej było po porodzie, dziecko po 2 h zostało zatrzymane na oddziale noworodków ze względu na saturację poniżej 90. kłopoty z natlenowaniem krwi wzrosły nieco w 1 dobie, włożono ja do inkubatora, a ja przez pierwsze dni funkcjonowałam trochę jak w hotelu. Pokarmu nie miałam, wiec była dokarmiana, zanim dotarło do mnie, że muszę odciągać pokarm, minęło chyba 2 doby. dziwne uczucie jakbym nie miała dziecka. Po walce z laktatorem i wyjęciu Łucji z inkubatora, a tym samym częstszego i lepszego kontaktu z nią, piersi obudziły się i pokazywano mnie stażystom jako przykład wyjątkowego nawału pokarmu – ból wspominam gorzej niż ten porodowy.

Od 1 XI dostałam dziecko na salę i stałam się pełnoetatową mamą:) Żółtaczka i konieczność fototerapii oraz antybiotyk Łucji nie pozwoliły nam wyjść przed 4 XI. Niestety do dziś lekarze nie wiedzą co jej było, podejrzewali zakażenie wewnątrzmaciczne i GBS, którego miałam, ale nie są pewni.

Teraz odpoczywamy od ludzi, skądinąd przemiłych, w białych fartuchach i staramy cieszyć się sobą.

Do zobaczenia

Patka Kita

Przesyłam kilka zdjęć z pierwszych dni.