Relacja porodowa Eli (poród w domu)

Mimo obaw czy się powiedzie i wielu początkowych trudności, udało nam się z Olkiem urodzić naszą córeczkę Helenkę we własnym domu (to nic że 32 m kwadratowe i w bloku) i to w terminie (cóż za punktualne dziecko!).

Pomagała nam Jola (wspierana przez Anię), która naprawdę genialnie mi towarzyszyła. Pierwsze skurcze zaczęły się w poniedziałek od północy i właściwie nie pozwoliły mi spać, więc kręciłam biodrami i używałam piłki. O 10.00 gdy przyjechała Jola miałam 3 cm rozwarcia. Stwierdziła, że wertykalne pozycje nie są dla mnie, bo raz, że mała się musi trochę obrócić, a dwa że od piłki otarła jej się lekko głowa. Kazała mi brać kąpiele na przemian z leżeniem w łóżku. Tu bardzo przydało się oddychanie i medytacja, bo pozwoliły mi być w stanie w którym nie odczuwałam bólu. Pomagała też świadomość, że nawet najdłuższy skurcz trwa najwyżej ze 2 minuty i mija. W każdym razie zaraz miałam 8 cm rozwarcia (minęło niezauważalnie to książkowe 7cm, które ponoć jest takie kryzysowe) i ok. 14.00 miałam już całe 10. Pomyślałam sobie wtedy, że wobec tego najgorsze już za mną, ale tak niestety nie było. Faza parcia okazała się w moim przypadku trudniejsza i stosunkowo długa (4,5h). Miałam bardo słabe skurcze parte tak, że położna nawet zastanawiała się, czy nie jechać do szpitala, ale córeczka miała cały czas bardzo dobre tętno, więc rodziłyśmy dalej.

Strasznie drażniło mnie światło dzienne, więc schowałam się w łazience, a na samą końcówkę poprosiłam też męża żeby wyszedł, choć wcześniej myślałam, że będę chciała jego towarzystwa do końca. Próbowałam i zwisania (Olek zamontował mi drążek do podciągania w drzwiach), ale ostatecznie urodziłam w malasanie (chyba…).

Helenka była owinięta pępowiną wokół szyi, nóżki i rączki, ale dostała 10 w skali APGAR i zaraz zaczęła ssać pierś. Jola stwierdziła, że jednak natura wie co robi i gdybym miała silniejsze skurcze parte, to dziecko mogłoby się poddusić.

Cieszę się niezmiernie, że mogłyśmy przejść narodziny właśnie w domu. W szpitalu prawdopodobnie nikt nie pozwoliłby mi mieć takiej długiej fazy parcia i po 2h dostałabym oksytocynę, dziecko mogłoby mieć problemy z tętnem i nie wiem czy nie skończyłoby się cesarką. A tak jesteśmy w domu, obie zdrowe i całe (moje krocze też – dzięki masażom, a w czasie porodu okładom i naparom z kawy oraz przede wszystkim prowadzeniu położnej). Maleńka jest pogodna i bardzo spokojna, a ja mogę wdrażać się w macierzyństwo, co czasem okazuje się trudniejsze od samego porodu.

Pozdrawiamy wszystkich i życzymy dobrych porodów po okiem dobrej położnej.

Ja taki miałam.

Ela i Olek