Relacja porodowa Sylwii, 28.12.2010r. (Rydygier)

Nasza Arletka postanowiła urodzić się dopiero 28 grudnia, czyli 8 dni po terminie.

O 7 rano zaczęłam mieć bóle i wiedziałam, że to już będzie to. Najpierw trochę nieregularne, potem regularne, aż do skurczy co 6 min. po 40 sek. a potem (ok godz. 12 w południe) znów trochę nieregularne (co mnie nieco zmyliło) co 3 lub 4 min po 40, 50 lub 60 sek. oczywiście wszystko na bieżąco konsultowałam z położną przez tel. Postanowiliśmy pojechać do szpitala. Jak był skurcz to myślałam, że dobrze, że już jedziemy, bo strasznie boli, ale pomiędzy skurczami zastanawiałam się, czy jednak nie jedziemy za wcześnie i myślałam, że może zdążymy pójść jeszcze na spacer koło szpitala. Jednak przy szpitalu postanowiłam, że pójdziemy sprawdzić jak się sprawy mają do środka. Po wejściu na korytarz porodówki, zawiadomiony wcześniej lekarz wziął mnie do gabinetu i w czasie rozbierania się u niego okazało się, że właśnie odeszły mi wody, a lekarz stwierdził, że rozwarcie jest już na 10 cm i że rodzimy.

Wtedy też praktycznie zaczęły się bóle parte, co oczywiście nie jest zbyt sympatyczne, przeszliśmy do pokoju porodów rodzinnych razem z naszą panią położną Panią Anną Jastrzębską (szpital Rydygiera), którą serdecznie polecam (jest bardzo za porodami naturalnymi, absolutnie przeciwna cesarskim cięciom „na życzenie”, jest za karmieniem piersią itp.). Potem to trwało jeszcze 2 godziny. Mogłam chodzić, położna pomagała mi przyjmować dobre pozycje, oddychać itd. Urodziłam bez znieczulenia, bez oksytocyny i jakichkolwiek innych interwencji. Nie rozcięto mi nawet krocza, co prawda ono w kilku miejscach trochę pękło, ale naprawdę ładnie się wszystko zagoiło. Jedyne co mi się nie podobało to to, że na salę wciąż wchodzili jacyś ludzie i patrzyli, ponadto nie przedstawiali się, nie wiedziałam kto to jest. Mój mąż na początku wypełniał za parawanem papiery, a potem jak już rodziłam na stołku porodowym siedział za mną – ja się o niego opierałam, a on mnie podtrzymywał i uciskał, masował plecy w dolnej części – to naprawdę mi pomagało.

Kiedy urodziłam naszą dziewczynkę dano mi ją na brzuszek, ale tylko na chwilkę, potem lekarze ją zabrali obok na stolik. Ja oczywiście rodziłam łożysko, ale cały czas widziałam dziecko, a mąż przy niej był i zaraz dostał ją na ręce, więc kiedy pani doktor mnie zszywała to Sławek już miał malutką na rękach i sobie z nią rozmawiał. Potem zostaliśmy na dwie godziny na sali porodowej, przystawiliśmy Arletkę do piersi itd.

O szpitalu mogę jeszcze powiedzieć, że nie ma tu problemów z czymś takim jak dokarmianie na siłę, nie ma też przymusowego wypychania ludzi do domu w drugiej dobie, Arletka była cały czas ze mną, ja np. zostałam w szpitalu, aż do piątku wieczór, bo akurat ja czułam się tam bezpieczniej, szczególnie, że panie od laktacji były naprawdę pomocne, bardzo polecam panią Basię, pomagała mi przystawiać Arletkę do piersi, pokazała wszystkie pozycje, nauczyła, kiedy słychać, że dziecko połyka itd. W drugiej dobie miałam nawał mleka w piersiach i to dla mnie była masakra, ale wtedy panie też były naprawdę pomocne, poradziłyśmy sobie masażami pod ciepłą wodą, i zmrożoną kapustą, bez odciągania laktatorem. Niestety nawał u mnie trwał dobre 5 dni i to był bardzo trudny dla mnie okres, ale już po wszystkim.

Moje dziecko ssie bardzo łapczywie i chyba szybciej łyka, niż jakikolwiek dorosły, za to po 6, 7 min jest już zupełnie najedzone.

Strasznie dokładny i szczegółowy to opis, ale ja naprawdę się cieszę, że urodziłam tak jak urodziłam, cieszę się, że nie pojechałam do szpitala już o 7 rano itd. Oczywiście najbardziej się cieszę, że urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę, która miała wagę 3700, a długość 59 cm i 10 w skali Apgar:)

Chcieliśmy Wam bardzo podziękować, bo naprawdę bardzo dużo nauczyliśmy się w Waszej szkole rodzenia i niewątpliwie byliśmy świadomi tego co się działo.

Polecam też szpital Rydygiera, myślę, że ordynator, który tam teraz jest, dr Marszał ma naprawdę zdrowe poglądy i jak najbardziej, można w tym szpitalu „rodzić po ludzku”. Nie zdążyliśmy wręczyć personelowi naszego „planu porodu”, ale szczerze mówiąc wszystkie zapisane przez nas „życzenia” zostały spełnione mimo tego. (Nie wpisaliśmy tego, żeby wchodzących na salę porodową ludzi było jak najmniej i aby się przedstawiali).

Pozdrawiamy serdecznie i mam nadzieję do zobaczenia na baby joga za jakiś miesiąc:)

Sylwia, Sławek i Arletka